niedziela, 26 lipca 2015

Chapter one: Wcześniej

   Prze okna zaczyna sączyć się światło poranka. Przewracam się z boku na bok, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji. Mój wzrok biegnie do elektrycznego budzika na stoliku przy łóżku. Choler, za piętnaście ósma. Za niecały kwadrans muszę być w szkole. Szybko zrywam się z łóżka i pędzę do łazienki. Nie mam czasu na jakieś staranne przygotowania. Daruję sobie już prysznic. Przemywam tylko twarz i zaczynam rozglądać się za ciuchami, które wczoraj tu zostawiłam. Nie mogę się spóźnić! Nie mogę się spóźnić!. Powtarzam ciągle w głowie niczym mantrę. Jedno spojrzenie w lustro i cała się załamuję. Moje włosy. Nie wysuszyłam ich przed snem, więc teraz każdy odstaje w inną stronę. Chwytam torbę, a przy tym szczotkę z komody. Zbiegam co dwa stopnie w dół, rozczesując przy tym moje niesforne blond  włosy. W kuchni zastaję mojego tatę pijącego kawę.
- Czemu mnie nie obudziłeś – mówię do niego bez żadnego powitania.
  Odkłada gazetę na stół i patrzy na mnie zdziwiony.
- Myślałem, że już wyszłaś – odpowiada spokojnie – przecież ty nigdy nie zaspałaś.
- No cóż, dzisiaj się zdarzyło – dodaję już z uśmiechem. – Musiał być ten pierwszy raz.
- Masz. – mówi do mnie. W ręce trzyma kluczyki od samochodu. – Autobus już odjechał. – Dodał wyjaśniająco.
Podeszłam do niego po kluczyki i szybko uściskałam.
- Muszę lecieć.
Byłam już w przedpokoju, kiedy zawołał:
- Rea?
- Co?
- Zapomniałem, że umówiłem się z mechanikiem na wymiane oleju. Jeśli to nie problem, to podjedź do Williamsa po szkole.
- Jasne. – odkrzyknęłąm – muszę lecieć, pa.
- Zrób coś z włosami – powiedział na pożegnanie, a potem się zaśmiał.



    W szkole byłam pięć po ósmej. O pięć minut za późno. Na szczęście portier nie zamknął jeszcze  głównych drzwi, ale patrzył na mnie krzywo kiedy wchodziłam do środka.  Przechodząc mruknęłam, że korki, on tylko wywrócił oczami i wrócił do mieszania herbaty. W klasie wszystkie oczy były wzrócone na mnie kiedy zajmowałam swoje miejsce. Pan Harison upomniał mnie tylko i kontynuował lekcje.
Przede mną siedział Jason Cortez. Mój jedyny, ale niepowtarzalny przyjaciel. Nie uszło tradycji, że odwraca się do mnie kiedy nauczyciel zapisuje coś na tablicy.
- Mała, gdzie byłaś? – zapytał szeptem.- I co się stało z twoimi włosami?
- Zaspałam, a wiesz co się dzieje kiedy ich nie wysuszę.
- Muszę z tobą porozmawiać.- odchylił się sprawdzając co robi pan Harison. Ten dalej był zajęty zapisywaniem jakiegoś wzoru. Jason znowu się odwrócił się i dodał: - Ale o tym już na przerwie.
No jasne, on uwielbia trzymać mnie w niepewności.Jason ogólnie cały jest niesamowity. Poczynając od jego zwariowanej  fryzury do niesamowitego stylu ubierania. Dzisiaj ubrał się w tą jedną z jego motocyklowych kurtek. Wygląda w niej nieziemsko. Szkoda, że nie wie jak to działa na dziewczyny. Postanawiam skupić się na lekcji, ale wszystko idzie mi bardzo opornie. Do tego, nie mogę zapomnieć, żeby pojechać naszym super autem do warsztatu. Gdzie w ogóle pracuje jakiś Williams ? Muszę to sobie wygooglować.
Gdy lekcja się skończyła Jason od razu bierze mnie pod rękę.
- Nie uwierzysz. – mówi do mnie z entuzjazmem.
- Co się stało? Znowu dostałeś książkę przed premierą? – pytam śmiejąc się.
Idziemy korytarzem pełnym uczniów, więc ciągle musimy się przeciskać. Mamy teraz biologię, więc musimy iść na drugie piętro. Jest tam już o wiele mniej  ludzi.
- Nie, nie to. Choć fajnie by było. Dostałem się!
- Ale gdzie? – pytam.
- Mała, wczoraj byłem przecież na przesłuchaniu w naszym szkolnym teatrze. – znajdujemy się przed salą biologiczną i siadamy na ławce. – Mam rolę.
- To wspaniale. – przytulam go naprawdę mocno. Ale czemu ja do jasnej cholery o tym nie wiedziałam? Czy on mi w ogóle o tym cokolwiek wspominał?
- Czemu  mi nic nie powiedziałeś – pytam lekko z wyrzutem. – Poszłabym z tobą i bym cię wspierała.
Patrzy na mnie chwili, po czym kręci głową.
- Rea, przecież wiem, że masz dużo pracy w tej całej kawiarni. No i to miała być taka mała niespodzianka. – odpowiada z nieśmiałym uśmiechem. – Udało mi się?
Jasne, że tak do diaska. Przecież doskonale wie, że uwielbiam teatr, a oglądanie na scenie mojego przyjaciela to czysta przyjemność. Kiwam  na zgodę i w tej samej chwili dzwoni dzwonek.

   Po całym dniu w szkole mam już naprawdę dosyć. Pani Storm dowaliła nam niezłe wypracowanko z angielskiego na przyszły tydzień. Niestety muszę to sobie odłożyć na weekend. Codziennie od siedemnastej trzydzieści pracuję w kawiarni pani Barton. Tato mówił mi, że nie muszę mieć pracy dorywczej, ale wiem, że jest mu troche ciężko a nie ma dużych profitów z bycia księgowym. Jako że nie jesteśmy zbytnio zamożnymi ludźmi, mieszkamy na przedmieści w domku dwurodzinnym. Na całe szczęście tato pracuję dzisiaj w domu, więc bez problemu mógł dać mi auto. Przed pracą muszę pojechać do mechanika.
   Gdy wyszłam ze szkoły, od razu zaczęłam rozglądać się za naszą toyotą. Ma już swoje lata, ale jest niezawodna. Po odpaleniu włączam klime. Na dworzu są duże upały. Jest stanowczo za ciepło jak na środek maja. Ostrożnie wyjeżdżam na główną drogę a z głośników leci Ed Sheeran. Nucę sobie pod nosem, co chwila patrząc na telefon, czy dobrze jadę. Codziennie dziękuję Bogu, za coś takiego jak internet w komórce. Z moją orientacją w terenie  daleko bym nie zajechała.
  Okazało się, że zakład rodzinny Williamsów znajduje się niecałe pięć kilometrów od mojej szkoły. Budynek jest niski, a w otwartych drzwiach garażowych widać pracujących mechaników. Widzę, że w jednych drzwiach nie ma nikogo i nie stoi żadne auto. Pewna siebie zaczęłam wjeżdżać. Gdy wysiadłam  dwóch mężczyzn ruszyło w moją stronę.
- Dzień dobry. – zaczęłam niepewnie.
- Dzień dobry. – odpowiedział jeden z nich. Był on nieco starszy od drugiego. Mógł mieć jakieś czterdzieści lat. Ubrany był w kombinezon odpowiedni dla mechaników. Na twarzy miał trochę smaru, ale mimo to mógł uchodzić za naprawdę przystojnego faceta.
- Do kogo pani przyjechała? – zapytał młodszy. Tak samo jak jego towarzysz, cały był usmarowany, a z kieszeni jeansów wystawała mu paczka papierosów. Ten jednak nie był aż tak atrakcyjny jak jego towarzysz.
- Miałam przywieść auto na wymianę oleju. Przysłał mnie mój tato. – odpowiadam.
Patrzą po sobie, a ja uświadamiam sobie, że nie wiedzą o kim mówię.
- Paul Nelson. – dodaję.
Od razu na twarzach moich rozmówców zakwitł uśmiech. Jeden z nich, ten starszy podchodzi do mnie i podaje mi rękę.
- John Williams, właściciel. – mówi. Patrzy za siebie i dodaje – A to mój młodszy brat Robert.
Tamten kiwa tylko głową.
- Rea Nelson. – odpowiadam, ściskając rękę Johna.
Ktoś zaczął wołać Roberta z drugiej strony. Zaczął odchodzić, ale zanim całkiem straciłam go z pola widzenia, odwrócił się i powiedział:
- Nie wiedziałem, że Paul ma taką śliczną córkę. – puścił oczko i odszedł.
Co to do djaska było. Buzie otworzyłam ze zdziwienia. Dobra , to było dziwne. Ten koleś ma na pewno z jakieś dwadzieścia pare lat. Potrząsam tylko głową, żeby o tym zbytnio nie myśleć i całą uwagę skupiam na Johnie.
- To jak z tą wymianą ? – zapytałam, aby minęło to małe zakłopotanie, wywołane jego młodszym bratem.
- No tak, zaraz zawołam kogoś żeby się tym zajął. To zajmie nie więcej niż pół godziny.
Widać po Johnie, że także jest trochę zażenowany zachowaniem jego brata. Podszedł do jednego mężczyzny, pracującym przy jakimś innym  aucie. Chwile rozmawiali, po czym obydwoje do mnie podeszli.
- Rea, Steve zajmie się wymianą. – mówi od razu po przyjsciu John. – Masz ochotę na coś do picia?
    W sumie czemu nie. Nie będę tu stała i patrzyła jak ktoś grzebie przy samochodzie. Jest naprawdę gorąco. Zabiłabym za szklankę zimnej wody. Zgodziłam się i razem z Johnem poszłam do małego pomieszczenia obok garażu. Dostałam od niego napój, a on zajął miejsce naprzeciwko mnie.
- Co słychać u Paula? Dzwonił do mnie wczoraj, ale nie mieliśmy czasu zbytnio porozmawiać. – mówi, patrząc  na mnie.
- Wszystko w porządku. Ma dużo pracy, ale daje radę. – odpowiadam grzecznie.
- To świetnie. Dawno się nie widzieliśmy a przecież  mieszkamy w jednym mieście.  – śmieje się, zaraz jednak  marszczy  brwi i wyciąga z przedniej kieszonki kombinezonu telefon. Pewnie ma włączone wibracje. – Przepraszam, tylko odbiorę.
    Uśmiecham się do niego, dając znak, że nie ma sprawy. John odbiera i wychodzi z pokoju. Jest on nieco zagracony, ale poznaję, że musi to być jego biuro. Dookoła na ścianach wiszą jakieś trofea z wyścigów i pamiątkowe zdjęcia. Po pięciu minutach John nadal nie wraca, więc postanowiłam, że wyjdę zobaczyć gdzie się podział. Wychodząc odłożyłam szklankę na półkę obok drzwi. Mój wzrok podążył do jednego ze zdjęć. Był na nim o wiele młodszy właściciel z pucharem w ręce. To John się ścigał? Kiedy miałam przekroczyć próg nadal byłam skupiona na zdjęciu, tak że wpadłam na ścianę. Nie, cholercia, to nie ściana. Podnoszę powoli głowę. Przede mną stoi ktoś wysoki, tak że przed oczami widzę tylko czarny t-shirt zakrywający zapewne dobrze umięśniony tors. Odsuwam  się o krok, od razu podnoszę wzrok. To mnie gubi. Stoję. Nie ruszam się i patrzę tylko na te najbardziej niesamowicie zielone oczy jakie kiedykolwiek widziałam.

piątek, 24 lipca 2015

Prolog

Prolog



   Cztery dni. Od czterech dni nie mam od niego żadnej wiadomośći. W głowie wciąż powtarzam jego ostatnie słowo : „wrócę”. Nie mam już siły. Wchdzę do swojego pokoju, rozglądając się po tym co po nim pozostało. Kładę się na łóżku, po jego stronie. Na poduszce czuć jeszcze jego zapach. Zwijam w się wkulkę i odpływam w niespokojny sen.